W okręgu Charlotte zginęło co najmniej 10 osób, w innych rejonach Florydy - co najmniej pięć.
Wayne Sallade, dyrektor urzędu ds. zarządzania kryzysowego w okręgu Charlotte skorygował swą wcześniejszą ocenę, że huragan mógł tam zabić setki ludzi. "Nie setki. Mam nadzieję, że (liczba ofiar śmiertelnych) ograniczy się do kilkudziesięciu" - powiedział.
Charley został zaklasyfikowany jako sztorm 4. kategorii w pięciostopniowej skali Saffira-Simpsona, co oznacza prędkość wiatru 210-250 kilometrów na godzinę. Wbrew oczekiwaniom meteorologów, wichura nie słabnie, lecz przeciwnie, nasiliła po dotarciu na wybrzeże USA. Na Kubie w związku z huraganem ewakuowano 149 tys. ludzi - na Florydzie domy opuściło około miliona osób.
Huragan uderzył w piątek w amerykańskie wybrzeże nad Zatoką Tampa oraz w okolice Fortu Myers. Władze Florydy spodziewają się wysokich fal, powodzi i dalszych ofiar w ludziach. W całym stanie zamknięte są szkoły i urzędy.
Gubernator Florydy Jeb Bush (brat prezydenta USA George'a W. Busha) postawił w stan pogotowia służby ratunkowe. Gubernator ostrzegł, że skutki huraganu może odczuć nawet 2 miliony mieszkańców stanu, a straty materialne mogą sięgać 15 mld dol. Zastrzegł, iż są to jedynie wstępne szacunki.
W nocy z piątku na sobotę prędkość huraganu na Florydzie wynosiła 233 km/godz. Władze oceniają, że wichura pozbawiła prądu 1,3 miliona domów mieszkalnych i firm.
ss, pap